piątek, 11 września 2015

Przyjaciel mojej skóry - kwas glikolowy


W każdej drogerii i aptece jesteśmy w stanie znaleźć dziesiątki kremów z zawartością różnych kwasów, dedykowanych każdemu rodzajowi cery jaki tylko istnieje. Jako posiadaczka cery problematycznej przetestowałam niezliczone ilości tego typu produktów i dzisiaj jestem w stanie wyłonić mojego faworyta, oraz wtajemniczyć was w temat pielęgnacji skóry z użyciem kwasów w najróżniejszych formach (kremy, serum, maski, zabiegi profesjonalne). Ponieważ jest to temat - rzeka, nie skończy się na jednym poście, ale od czegoś trzeba zacząć ;)

KWAS GLIKOLOWY - 3 główne zalety
- działa silnie odmładzająco
- eliminuje trądzik pospolity
- poprawia nawilżenie

Kwas glikolowy jest najbardziej popularnym alfahydroksykwasem (AHA). Pozyskiwany jest z trzciny cukrowej, ale występuje też w jabłkach, winogronach i agreście. Jest niewielkich rozmiarów, ze względu na dwa atomy węgla w budowie cząsteczki, przez co jest najbardziej zdolnym kwasem do penetracji warstwy rogowej naskórka, spośród wszystkich AHA oraz BHA. To oznacza bardzo skuteczne działanie, natomiast nie ma mowy o toksyczności, także spokojnie ;)

Iwostin Purritin - Aktywny krem eliminujący niedoskonałości - oprócz kwasu glikolowego zawiera m.in. kwas jabłkowy i salicylowy, jednak ze względu na to że jest  kremem na dzień, są w niewielkim stężeniu, skomponowane z substancjami matującymi i przeciwzapalnymi. Rewelacyjnie sprawdza się jako baza pod makijaż. Rzeczywiście efekt matowienia poprawia komfort skóry z wariującymi gruczołami łojowymi. Dostałam go w prezencie, zużyłam do samego końca i na pewno do niego jeszcze wrócę. Bardzo polecam do stosowania jako krem matujący na dzień, pod makijaż. Jest lekki i łatwo się rozprowadza (nie jest tępy ani lepki), pozostawia skórę gładką i świeżą.

Bioderma Sebium Serum - serum z kwasem glikolowym o stężeniu 15% i pH 4. Kupiłam ten produkt szukając tańszego odpowiednika mojego faworyta, o którym za chwilę, jednak moja misja nie powiodła się, ponieważ jak to serum - jest o lekko wodnistej konsystencji i moja skóra wymaga nałożenia dodatkowo kremu. Nie zmienia to jednak faktu, że je jest to bardzo dobre serum, spełniające swoją rolę, ze względu na wysokie stężenie kwasu polecane do stosowania na noc. Moim zdaniem dobrze jest po aplikacji tego rodzaju kosmetyku nałożyć jeszcze na skórę nawilżający krem na noc, w zależności od potrzeb skóry.

Dottore Novo - mój numer 1.

po lewej stronie I etap kuracji, po prawej II, dla zaawansowanych ;)


Jest to krem, który poleciła mi dermatolog, ze względu na zaburzone rogowacenie skóry, co powodowało powstawanie mnóstwa zaskórników. Na początku nie ukrywałam zdziwienia, ponieważ wg producenta jest to krem odmładzający i nie ma mowy o działaniu niwelującym trądzik i nadmierne przetłuszczanie. Ufam swojemu dermatologowi, dałam się namówić i jestem na tyle zadowolona, że po zużyciu opakowania z zawartością 8% kwasu glikolowego, zdecydowałam się na drugi etap kuracji, kupując drugą wersję kremu z 12% kwasem glikolwym. Korzyści, jakie czerpie moja skóra podczas kuracji  to wygładzenie i rozjaśnienie, zaskórniki pojawiają się naprawdę rzadko, zmarszczki mimiczne są znacznie płytsze oraz, co mnie zaskoczyło najbardziej - skóra stała się bardziej napięta, gęsta i jędrna (za sprawą pobudzonej odnowy komórkowej).



W najbliższym czasie rozpocznę pielęgnację z użyciem Dottore Novo Forte, ponieważ jesień to idealny moment na podjęcie tego kroku. Jeżeli wasza skóra nie miała nigdy styczności z AHA, warto zacząć od kremu Novo, który na początku stosowania może delikatnie szczypać, czym nie należy się przejmować. Cudowny preparat, polecam wszystkim, którzy walczą z zaskórnikami i nadmiernym błyszczeniem lub zwyczajnie chcą zainwestować w skuteczny krem przeciwzmarszczkowy, posiadając cerę z objawami fotostarzenia, nierównomiernym kolorytem, szarą i zmęczoną.



piątek, 7 sierpnia 2015

Express-recenzja Babuszki Agafii


Jakiś czas temu, na fali nieustającego internetowego zachwytu nad kosmetykami Babuszki Agafii, zdecydowałam się na zakup kilku produktów tej marki. Najlepszym z nich okazał się proszek do mycia zębów. Recenzja poniżej:

Solny scrub do ciała (sól z jeziora Ostrownoje, bylica pospolita, gorczyca) - wydajny, gęsty, tłusty, gruboziarnisty piling. Zapach nie przypadł mi do gustu, mocno ziołowy, co lubię, jednak coś mi nie pasuje. Ponownego zakupu niestety nie będzie.

Sól do kąpieli (odmładzająca, z olejem z kiełków pszenicy) - hmm... szału nie było. Zużyłam, specjalnego natłuszczenia skóry nie zauważyłam, zapach słabiutki, w skali 1-10 dostałaby 1, ale ze względu na nienaganny skład i brak podrażnień dostanie 4.

Serum do twarzy 50+ - sprezentowałam mamie, zobaczymy co powie za miesiąc ;)

Miętowy proszek do mycia zębów (wybielający) - jest to mój pierwszy proszek do mycia zębów i jestem nim zachwycona. Natomiast moi rodzice mieszkali X lat temu w Mińsku, gdzie produkty tego typu były bardzo popularne i jak to tato mówi - obrzydliwe. W związku z tym kupiłam proszek Agafii moim rodzicom w ramach sentymentalnego prezentu i okazało się, że mimo początkowej niechęci na samo wspomnienie dawnych proszków, ten okazał się dobry, to znaczy smaczny i skuteczny. Ważne jest to, że nadaje się do wrażliwych zębów i dziąseł, oparty jest na naturalnych składnikach, usuwa osad z zębów i odświeża oddech. Zachęcam do spróbowania :)

niedziela, 5 lipca 2015

Nie obrażam się, gdy nazywają mnie kosmetyczką

Jak pewnie można się spodziewać, autor bloga kosmetycznego jest w jakimś sensie związany z szeroko pojętą kosmetologią, z zamiłowania, z zawodu, albo z braku laku. U mnie wyszło tak, że w pewnym momencie życia, jakieś 5-6 lat temu, wiedziałam mniej więcej w którym kierunku iść i poszłam. W długą, niekończącą się drogę z kosmetologią. 


Z jak zdrowie
Jako licealistka-maturzystka, kończąca szkołę w klasie o profilu biologiczno-chemicznym, nie miałam bladego pojęcia co dalej. Wszyscy moi znajomi ambitnie rozpatrywali składanie papierów na medycynę, farmację, analitykę medyczną, psychologię, a ja zastanawiałam się co zrobić, żeby wyprowadzić się z małego miasteczka do Wrocławia i pójść na studia, które jakoś pomogą mi się określić. Kosmetologia już wtedy była dość popularnym kierunkiem, ale włos mi się jeżył na głowie, kiedy pomyślałam sobie, że pójdę na studia wyższe aby zostać kosmetyczką, podczas gdy moje koleżanki będą zarywać noce pięć lat na hardkorowym medycznym kierunku. Tym sposobem trafiłam na Zdrowie Publiczne (obecny Uniwersytet Medyczny), paramedyczny kierunek z miszmaszem przedmiotów od ekonomii przez psychologię po dietetykę. Spodobało mi się od początku, ale nie na tyle żeby kontynuować studia na poziomie magisterskim ;) Za to dzięki tym studiom mam teraz pakiet solidnych przyjaciółek i tworzymy czworokąt na miarę SWWM i GIRLS :)

Kosmetologia
Kończąc drugi rok zdrowia, postanowiłam od następnego semestru rozpocząć naukę w Wyższej Szkole Fizjoterapii. Przebrnąć przez 3 lata studiów na prywatnej uczelni można z palcem w nosie, ale nie mogę powiedzieć że żadnej wiedzy z nich nie wyniosłam. Podstawy kosmetologii były przewałkowane wzdłuż i wszerz, na niezłym poziomie była anatomia. Za to cała reszta, zwłaszcza praktyczne zajęcia z nakładania henny, masażu twarzy, szyi i dekoltu razy milion i malowania paznokci, były dla mnie delikatnie mówiąc odmóżdżającym koszmarem. Może ktoś kiedyś ruszy głową, że takie tematy spokojnie może programem obejmować technikum, czy jakaś szkoła policealna, a na studiach wyższych można by wzgłębiać wiedzę niecodzienną, wyjątkową dla danego zawodu. Ale ok, było minęło, cel uświęca środki, a moim celem były studia magisterskie na Wydziale Farmaceutycznym UJ. Również Kosmetologia, ale z zupełnie innej bajki.

UJ
Jeśli jesteś/chcesz zostać kosmetologiem i marzysz o pracy w gabinecie kosmetycznym/medycyny estetycznej, to nie jest wybór dla Ciebie. Kosmetologia II stopnia na UJ, to wybór dla osób mających inny pomysł na siebie, niż to co każdemu laikowi kojarzy się z hasłem ''kosmetolog''. Jeżeli gabinet to coś co czujesz i wiesz, że się w tym sprawdzisz, lepiej zainwestować w kursy z nowości w medycynie estetycznej i kosmetologii, niż tracić czas na uczelni, która nie spełnia Twoich oczekiwań.  Chyba, że lubisz się uczyć nowych rzeczy i masz ambicje na tytuł naukowy ;)

podczas studiów na UJ zrobiłam swoje perfumy, krem, maseczkę do twarzy, szampon i odżywkę do włosów, pastę do zębów, pomadkę do ust, tonik i być może o czymś jeszcze zapomniałam ;)

Na UJ jest cała masa zajęć praktycznych, są też z różnych wariacji na temat przedmiotu Kosmetologia, ale szczerze mówiąc są słabe, nie nadążają za nowymi trendami i jedyną przydatną i ciekawą lekcją było przestudiowanie znamion barwnikowych i praca z dermatoskopem i wideodermatoskopem. Za to seminaria były dużo bardziej wymagające, trzeba opracowywać zagraniczne artykuły naukowe i weryfikować ich rzetelność. Osobiście długo czekałam na takie przedmioty jak Przemysłowa Technologia Kosmetyków, Sensoryka i Środki Zapachowe, Chemia Kosmetyczna, Receptura i wiele, wiele innych, które obejmowały zajęcia laboratoryjne.


W laboratoriach tej uczelni mogłam spędzać godziny, stać od 8 rano do 20 wieczorem. Dawały mi satysfakcję jak nic do tej pory. Jesteśmy eksperymentalnym rocznikiem i  nasze studia trwają 5 semestrów, zamiast 4 jak to standardowo przypada na magisterkę, ale nie ubolewam. To był mój najlepszy edukacyjny wybór, strzał w dziesiątkę, jedyne na co narzekam, to pokonywanie trasy Wrocław-Kraków średnio co 2 tygodnie w roku akademickim ;)


Praca
W tym zawodzie można robić naprawdę wiele. Zaczęłam od pracy w sklepie z organicznymi kosmetykami jako konsultantka do spraw urody, później był gabinet odnowy biologicznej, potem znowu sklep, tym razem z prowansalskimi luksusowymi kosmetykami, aż trafiłam do dużej wrocławskiej firmy kosmetycznej. Startowałam jako szkoleniowiec, obecnie pracuję jako specjalista do spraw wdrożeń. Możliwości jest dużo więcej. Sporo zależy od połączenia nabytej wiedzy z kreatywnością i nie zawsze chodzi o podążanie za innowacjami, wbrew pozorom. Cały czas dzieje się coś nowego, to jest dziedzina która nigdy nie stanie w miejscu. Większość mojego czasu i sporą część moich myśli wypełniają kosmetyki ;) Paradoksalnie od kilku miesięcy trwa w mojej łazience projekt denko i zmierzam w stronę ekologicznego minimalizmu, świadomie wybierając produkty o nieskomplikowanym składzie i przyjazne środowisku. Ten post to w zasadzie odpowiedź na pytanie, po co właściwie jest owy blog. Idę zrobić sobie piling, pozdrawiam :)

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Biolaven

Mój nie do końca planowany zastój w trąbieniu o kosmetykach przerywa BIOLAVEN, marka której się nie spodziewałam, nie dzisiaj, na dodatek polska. Od niedawna dopiero sięgam po produkty do pielęgnacji ciała bliższe naturze, dlatego moja wiedza na ich temat była dość uboga, przez co myślałam, że marka, która zarazem będzie oferowała produkty organiczne i sprosta moim prowansalskim preferencjom zwyczajnie nie istnieje, a nawet że być może sama z niedosytu taką stworzę. Przypadkiem będąc dzisiaj z koleżanką w Helfy, notabene blogerką ze zdrowobezspiny.blogspot.com, oglądałam lawendowe kosmetyki, z czystej ciekawości i uwielbienia do lawendy. Tak oto stałam się posiadaczką najbardziej genialnego żelu pod prysznic jaki miałam, za niezłą cenę (18zł) i wiem na pewno, że pomału stanę się posiadaczką całej serii z gamy Biolaven.


Niby tylko żel pod prysznic, ale to jest jakiś obłęd. Zapach utrzymuje się na skórze długo po zastosowaniu. Aha i co najważniejsze - Biolaven to nie banał - zapach lawendy można wyczuć dopiero delikatnie na drugim planie, pierwsze skrzypce gra niezwykle relaksujący i otulający ciało zapach winogron, który można skojarzyć z zapachem "greckim" jaki oferuje Orqanique.
INCI genialnie proste i bezpieczne. To był godny bodziec przerwania mojego milczenia.

http://biolaven.pl/

Polecam wszystkim maniakom lawendy, organicznych produktów, bezpiecznych kosmetyków i prowansalskich klimatów.

niedziela, 22 marca 2015

Podkład podkładowi nierówny

Gwoli wyjaśnienia: podkład w musie La Roche Posay niegdyś okrzyknięty przeze mnie podkładem życia już nim nie jest. Świetny był na okres wysokich temperatur, niestety jego trwałość pozostawiała wiele do życzenia. Minus za wydajność.

Nowym podkładem życia jest za to Clarins Everlasting Foundation. Nie zgodzę się jednak z opinią blogerek, które piszą że jego najjaśniejszy odcień jest dla NAPRAWDĘ jasnych cer. Weszłam w posiadanie owego koloru i niestety dużo pracy muszę włożyć w jego porządne roztarcie na granicach. Ale! Jest tyle plusów, że ta niedoskonałość w dopasowaniu do mojej białej twarzy wcale go nie skreśla. Jak sama nazwa wskazuje - jest bardzo wytrzymały. Krycie doskonałe, może nie "teatralne", ale to akurat dobrze, bo nie tworzy maski. Jest moim pierwszym podkładem o tak przyjemnym ogórkowo - melonowym zapachu. Konsystencja lekka (także dedykowany skórom mieszanym i tłustym), jest dosyć wodnisty, trzeba aplikować go szybko, sprawnymi ruchami, ponieważ w ekspresowym tempie zastyga, co może przy pierwszych razach skończyć się nierównomiernym rozprowadzeniem. Jestem pewna, że kupię go drugi raz. Duży plus za aplikator w pompce. Walory estetyczne buteleczki jakoś niespecjalnie mnie cieszą, bo nie to się dla mnie liczy, ale zauważyłam że wpada w oko jego skromna i elegancka forma ;) Przy okazji zmiany podkładu na Everlasting zakupiłam pierwszy pędzel do nakładania podkładu, jednak w tym wypadku pozostanę przy aplikacji palcami ze względu na jego błyskawiczne wysychanie.




Pędzel Real Techniques


Głównym powodem powstania posta o podkładach nie był Everlasting, a Pharmaceris


Bardzo lubię Delikatny Fluid Intensywnie Kryjący o długotrwałym efekcie, za konsystencję oraz wytrzymałość, mimo że nadaje on się bardziej do skór suchych, ponieważ nie wykazuje efektu matowienia. Jego kolor jest dla mnie idealny. Dodatkowo cena jest dużym atutem, powyższe produkty Pharmaceris można kupić za około 30zł, czasem mniej (już pomijam fakt, że cieszę się że to polska marka). W związku z tym postanowiłam wypróbować podkład matujący, na dodatek zwężający pory, o rzekomo tym samym odcieniu - 01 Ivory.Wiem, że nie jest to pierwsza firma kosmetyczna, która nie trzyma się sztywno gamy kolorystycznej w każdym rodzaju podkładu jaki oferuje, ale i tak się zdziwiłam, bo różnica okazała się spora.

Po lewej matujący, po prawej intensywnie kryjący

od lewej: matujący, intenswnie kryjący po prawej
Delikatny Fluid Intensywnie Kryjący o długotrwałym efekcie (nie za długa ta nazwa?) przyda się w przypadku, kiedy moja skóra będzie przesuszona, podrażniona, po zabiegach typu pilingi chemiczne. Bardzo polecam go osobom z atopową skórą, suchą i delikatną, a także dojrzałą. Matujący oddam w dobre ręce, bo nic mi po nim, ze względu na kolor nie poznałam nawet dobrze jego działania. Także czy rzeczywiście zwęża pory - nie wiem. Ale wierzę :)